W zeszłym roku przekraczając próg mojej uczelni, studenci mojego roku wypełniali prawie po brzegi salę wykładową... We wtorek na pierwszym wykładzie policzyłam nas... 5 pierwszych rzędów... I brakuje mi tych ludzi, którzy parę miesięcy temu byli mi tak bliscy, a teraz pozmieniali uczelnie, kierunki, miasta...
Patrząc na plan zajęć, wymagania, ogrom materiału i książek do każdego przedmiotu, pierwszy rok wydaje mi się teraz sielanką w porównaniu do tego, co mnie teraz czeka... Plan ulega zmianie niemal codziennie, bywa że na uczelni siedzę do 20:00... Pierwszy kryzysowy tydzień już za mną, staram się nie narzekać... Cieszę się, że zrezygnowalam z dodatkowej filologii (ach ten mój hiszpański) i modułu nauczycielksiego... Ci ktorzy to wybrali mają 6 dodatkowych przedmiotów - razem 17, ja z moją turystyką na szczęście tylko 13. Może będę kiedyś żałowala... Teraz liczę, że odetchnę i znajdę trochę czasu dla samej siebie...
Wczoraj cudowny, miłosny wieczór... Było dokładnie tak jak powinno być od dawna... Brakowało obojgu bliskości, ciepła i czułości... Tak cieszę się na jutrzejsze odwiedziny jego brata, wspólny wieczór i zasypianie we dwoje... Od wakacji tego nie miałam...
A dzisiaj cisza, kilka gorzkich słów... Ostatnio żyję w napięciu i również odpowiedziałam przykro... Mam świadomość, że zabolało... Widzę, że on nie traktuje mojej nauki poważnie, czuję, że lekceważy moje wątpliwości i rozterki związane ze studiami... Czasami wydaje mi się, że słowo "kocham" jest jak karta przetargowa... Kiedy chce coś osiągnąć, przeprosić...