...
Jestem w połowie... Jeszcze 4 egzaminy i sesja zakończona... Zdałam najważniejszy, najtrudniejszy, powtarzanie roku mi nie grozi, jedną nogą jestem już na licencjacie... Stresów przeżyłam na kolejny rok... Z 30 osób zdało 9. Jakie to okropne uczucie czekać na korytarzu, a jedna po drugiej z wychodzących osób, kręci smutno głową, że nie, że wrzesień...
Uczyłam się przez tydzień, od rana do wieczora po 10h, 12h. Teraz są tego skutki - krwotoki z nosa, osłabienie i spanie po 20h. Jutro kolejny egzamin, a sił i chęci coraz mniej...
Postanowiłam sobie, że jeśli zdam praktyczny, to nawet taka mała kampania wrześniowa może się zdarzyć... Mam 2 dni na każdy egzamin... W 2 dni to nawet nie zdążę raz notatek przeczytać... To wszystko nie jest trudne, tylko potrzeba więcej czasu... Z drugiej strony jednak wrzesień przekreśla moje szansę na stypendium naukowe, a średnia wysoka jest...
A między nami?
Ostatnio jakoś brak zrozumienia... I płaczę...
Byliśmy umówieni po egzaminie... Kończę o 17, przyjedzie, gdzieś pojedziemy... Na sali okazało się, że egzamin tak obszerny, że nie napiszemy tego w 3h, przedłużyli o 30 min. Telefon w torebce, torebka w innej sali... Nawet nie miałam go jak powiadomić... Nie wyszłam wcześniej, bo faktycznie zabrakło mi czasu... Myślałam, że się zorientuje... Wsiadłam do auta i pretensje, że dzwonił, że na 17 byliśmy umówieni, że 30 minut czeka...
Ani jak poszło, ani nic... Popłakałam się i usłyszałam, że ryczę o byle co...
Jutro rocznica... 2, 5 rok razem...