...
Organizm się zbuntował i rozchorowałam się... 39 stopni temperatury, kaszel, katar, ból głowy i gardła - nie pozwalajacy nic przełknac... Czuję się taka słaba... Siedzę nad zadaniami, próbuje się uczyć, ale jutrzejesze kolokwium widzę w czarnych barwach...
Uczelniany tydzień minał beztrosko... Ostatnie kolokwium zdane na 98%, kolejna 5.0 wpadła :) Dokładnie za miesiac pierwszy przedsesyjny egzamin, który warunkuje zaliczenie gramatyki i dopuszczenie do zdawania egzaminów w sesji...
W poniedziałek była teatralna "Ławeczka", miałam obawy, czy spodoba się jemu... Ale był niemal tak samo oczarowany jak ja... Niestety też chorutki jak ja teraz...
Ku mojemu zaskoczeniu wygrałam oba konkursy... I tak srodowy wieczór spędzilismy w kinie - "Tupot małych stóp"... Wzruszyłam się bardzo... A muzyka zachwyciła i urzekła, az chciało się podrygiwać w rytm pingwinkowych piosenek :). I moje podstawy hiszpańskiego się przydały, żadna tajemnica były dla mnie hiszpańskie wtracenia pingwinków - la chica. Zabralismy tez moja siostre, był o dla niej prezent z okazji 11 urodzin...
Piatkowy wieczór spędzilismy razem... Chociaż czułam się już słabiej... Pomagałam mu przygotować się do dzisiejszego kolokwium z niemieckiego, swietowalismy urodziny mojej siostry, która uwielbia i jest zachwycona moim mezczyzna... Zaprosił na sobotę, na specjalnosc jego mamy - pyszna domowa pizze...
Jednak sobote spedziłam w łózeczku przysypiajac co chwile, nafaszerowana lekarstwami... Od rana jednak zdazylam pozalatwiac najwazniejsze sprawy w miescie... O 11 bylo wreczanie nagrod i sesja zdjeciowa dla zwyciezcow drugiego konkursu... Nagrody były przecudne, mozna było wybrac sobie co tylko się chciało ze sklepu z prezentami... I tak wróciłam do domu obładowana paczuszkami, już prawie mam podarki bożonarodzeniowe dla wszystkich...
Zakatarzona, z temperaturka i kaszelkiem lezałam w łózeczku... A on przyjechał i sie mna opiekował... Połozyl się obok, przytulał, głaskał po głowce, przegarniajac palcami moje wlosy... Przykrywałal kołderka i przynosił mi wszystko żebym tylko nie wstawała... Czułam się jak ksiezniczka... Choc balam się, że moge go zarazic... I usłyszalam takie chichutkie, wyszeptane KOCHAM...
Nadal czekam na pieniazki, powinny być lada dzien... Jeszcze brakuje prezentu urodzinowego dla Kuby... Własnie zastanawiam sie jak bedziemy obchodzic nasza pierwsza rocznice... Marzy mi się taki wieczór we dwoje, kolacja przy swiecach i czerwonym winie...