...
Myślę czasem o ciszy, jaka powstaje między nami... O jej różnych odmianach, które obserwuję...
Kiedy leżymy wtuleni w siebie i słowa są niepotrzebne... Nie wyrażą uczuć... Zepsują tylko czar tej chwili, kiedy mówić nie trzeba, nie wolno nam... Liczy się tylko bliskość, oddech, delikatny dotyk... Pragnę tej ciszy...
Napięcie... Cisza przed burzą... Kiedy coś nie tak i lepiej nie mówić... Wolałabym by na mnie krzyczał, nawet się obraził... Byle tylko przerwać to uporczywe milczenie... Ale on nie podnosi głosu, nigdy się nie kłóci... Nie cierpię tej ciszy, wtedy jest niepewność i łzy same cisną sie do oczu...
Pierwszy raz rozpłakałam się przy nim i długo nie mogłam uspokoić...
I jemu zaszkliły się oczy przez moje łzy...
To chyba dobrze, że on nie podnosi głosu... Chociaż rozumiem, że czasem wolałabyś, żeby wykrzyczał głośno, co jest nie tak. Naprawdę płakałaś przy nim po raz pierwszy? Niesamowite... K. już tyle razy widział moje łzy, że nie sposób ich zliczyć.
Dodaj komentarz