...
Kilka dni nad morzem przeminęło z wiatrem... Nocne spacery, kapiele, kradziony czas na plaży... I praca, praca, praca... Brak chwili na zjedzenie czegos ciepłego... 80 przepracowanych godzin... Ale zadowolona... Mnostwo Niemców, których obsługiwałam na wylacznosc, gawedzac w ich jezykow... I nawet komplementy byly na temat mojej znajomosci jezyka i akcentu... Współtowarzysze swietni, niepotrzebna obawa, ze to przecież córka szefa i bedzie inaczej... I było kilka chwil kryzysu... I nawet nocne łzy i przeklinanie pod nosem, bo oni współtowarzysze zakochani w sobie po uszy a ja tam sama... Ale Kuba dzwonił, pisał... A ja tak pragnełam by był tam ze mna, spacerował brzegiem morza i zbieral ze mna muszelki... By po prostu był obok... A obok znalazła się 8- miesieczna kruszynka... Imienniczka, która opiekowalam się tam... Malenstwo najslodsze, za ktorym teraz tesknie... Niebiesciutkie oczka, malenkie raczki i stopki, slodki usmiech i to wtulone we mnie cialko... I zdziwienie rodzicow, ze przy mnie przestaje plakac... Szczescie... Chciałabym taka okruszynke...
Wspolne wakacje stanęły pod znakiem zapytania... Kuba wydał wszystkie odłożone pieniadze na samochód, ubezpieczenie, przeglad i częsci do auta... I jakos nie moge dopuscic do swiadomosci mysli, ze bedziemy musieli zrezygnowac ze wspolnych wakacji... Chociaz z drugiej strony wiem, ze spełniło się kolejne z jego marzen i strasznie sie ciesze z tego auta, zwłaszcza ze umozliwia nam czestsze i dłuzsze spotkania... On nie chce pozyczyc ode mnie pieniedzy odlozonych na szkole... Zastanawiam sie nad wyjazdem do pracy na miesiac, wtedy zarobilabym na nas dwoje... Chociaz boje sie, czy dam rade fizycznie tyle pracowac...
Wrocilam wczoraj rano... Kilka godzin snu i przyjechal... A ja poczulam, ze magia trwa... Ze tak blisko siebie nigdy nie bylismy... Ze oboje czujemy coraz wiecej, mowimy patrzac sobie w oczy o uczuciu i tym co sie miedzy nami dzieje... Podarował mi swoje zdjecie i wytuli za wszystkie samotne, sopockie wieczory... A ja znow bezpieczna, zamknieta w jego ramionach, slyszac szybkie bicie jego serduszka... Za kilka dni mamy jechać nad jezioro z jego kolegami, potem na przysiege wojskowa znajomego...
A dzisiaj lzy... Wystarczylo wspomnienie Agaty, dotkliwie o niej przypomnial... Jej wyjatkowosci i bycia ponad wszystkimi... Jego slowa zatapiajace sie w sercu jak sztylet... Poczulam sie jakby odepchnal... A to, ze teraz jej nie ma tu... Przeciez wroci... I nie zapytalam, nie chciałam slyszec odpowiedzi... A teraz zaluje... I jakas blokada pojawila sie we mnie, do oczu naplynely lzy, rozmowa przestala cokolwiek znaczyc, w koncu urwala sie... A ja cala spieta do tej pory...
Dobranoc...
Dodaj komentarz