...
Maleńki oddzialik... 4 sale, a w każdej 5 łózek... Łazienka, kuchnia, dyżurka pielęgniarek i gabinet profesora... Na korytarzu telewizor, stoliki, krzesła... Mnóstwo smsów, telefonów, odwiedzin... Nawet Kuba zadzwonil... Kilka minut rozmowy i poprawa samopoczucia... I choć towarzystwo wspaniale, ciagle rozmowy, żarty, wspólne czytanie ksiażek na głos z kobietkami dzielacymi ze mna sale, to samotnosc doskwierala... Zwłaszcza wieczorem... Tak bardzo chciałam się mocno wtulić... Położyć główkę na silnym ramieniu i poczuć ciepło jego dłoni na mojej... Byl ostatnia mysla przed zasnieciem... Pierwsza po przebudzeniu... Zasypiałam szybko wspomagana malenka, różowa tableteczka... Rano usmiechalam się czytajac wysłane noca wiadomosci od niego... W tle przez dzień i noc gra magnetofon, by zagłuszyć szpitalna cisze, czasem szuranie na korytarzu... Ranna pobudka na mierzenie temperatury, potem prysznic, badania, osobiste konsultacje z profesorem, potem obchód lekarski i obchód studentów medycyny i tak mija dzień do obiadu... Pisze często, że teskni, pyta jak się czuje i obiecał, że jak tylko wyjdę i się spotkamy ugotuje specjalnie dla mnie obiad... Gdyby jeszcze tam był i sam zapytał szeptem czy choć troszeczkę tesknię... A nie smsem... Ale wiem, że nie mógł... Tydzień wczesniej do szpitala trafił jego brat, kilka dni po mnie tata... Powiedziałam mu, że ma byc przy nich... Ja sobie radzę...
Dieta... Zero kawy, soków, słodyczy, owoców, smażonych potraw... Codzienne badania, kieliszki leków co kilka godzin i zastrzyki domięsniowe... Najsilniejsze leki na oddziale... Wysuszyły mnie strasznie, nerki nie pracowały tak jak powinny... Pijac 3 litry wody mogłam niekorzystac z lazienki przez cały dzien... Brzuszek puchł... Rano 56 kg po calym dniu okropnego bolu i puchnięcia wazyłam 60 kg... Teraz unormowało się, choć nadal pobolewa jak cos zjem... Wiec ograniczam jedzenie do minimum... Wypisana przymusowo i niechętnie... Wysyp włosnicy i to w zaawansowanym stadium... Zgłosiło się 120 osób... Zwalniali tych lżej chorych... A ludzi z wlosnica lokowali na korytarzu, oddziałach chirurgii, dermatologii... Przyjechało tez kilka osób, którzy wrócili z wycieczki z Kenii... W końcu to też oddział chorób tropikalnych...
Nowopoznany i spotkany wczesniej chłopiec pisze, czesto dzwoni... I choć znamy dopiero miesiac... Przy nim czuję się bezpieczna... Nie wiem co czuję, a co powinnam czuć... A on wie, że ze mna będzie szczesliwy... Gdzies tam w podswiadomosci jest Kuba i to bardzo głeboko, jakby zrosniety ze mna...
Wysłałam Kubie kartkę wielkanocna... Taka... Napisałam w niej to...
Kupię mu prezent... Taki, który chce, o którym mi mówił, którego szukał w Internecie i u kolegów, ale nikt nie ma... I wiem, że będzie się cieszył z tej płyty kompaktowej... Pewnie pierwsza oryginalna w jego kolekcji albumow sciagnietych z Internetu... Zapytał, co ja chcę dostać od wielkanocnego zajaczka... Moje cichutkie NIC... Bo ja przecież wszystko mam, niczego nie potrzebuję...
Jeszcze troszkę i będę mieć rybka kochanego... Bojownika ogoniastego... I kulę i kamyczki i roslinkę...
A teraz zabieram się do nadrabiania blogowych zaległosci... :-)
Trzymaj się....pozdrawiam
Trzymaj się, Natalko :*.
Dodaj komentarz